Joanna Rajkowska w rozmowie z Dagną Kurdwanowską

Czym dla Pani jest miasto?

Miasto, przestrzeń miejska, to obszar który powinien należeć do ludzi, w którym każdy może powiedzieć - to jest moja przestrzeń, mogę ją kształtować jak chcę, mogę sprawić, że będzie aktywna. Wolna przestrzeń wypowiedzi, przenikających się swobodnie narracji i tożsamości, przestrzeń gry - to jest wizja miasta, w którym chciałabym mieszkać. Korporacje, firmy outdorowe w żadnym razie nie powinny komercjalizować miejskiej przestrzeni, bo odbierają ją ludziom. Takie miasto staje się martwym tworem, miejscem handlowej i politycznej rozgrywki, sformatowanym na potrzeby kampani medialnych. My nawet nie zdajemy sobie sprawy jak głęboki wywiera to wpływ na nasze zachowania, jak przekształca powoli nas samych.

Jak się pani czuje w mieście?

Zależy w jakim :) Chcę się czuć tak, żebym mogła w piżamie poczłapać po gazetę. Żebym mogła zjeść śniadanie w małej, niesieciowej bezpretensjonalnej kawiarence. Chcę, żeby jego mieszkańcy nie oglądali się ze zdziwieniem za każdym cudzoziemcem czy dziwakiem i żeby nie gapili się na mnie. W Warszawie czasem czuję się przytłoczona niemocą. Wiem, że przedstawiciele władz nie chcą się ze mną spotkać, że kolejny rok będę walczyć o kolejny projekt publiczny - i prawdopodobnie znowu bezskutecznie.

Kiedy miasto staje się interesujące?

Kiedy jest otwarte i kiedy należy do ludzi. Otwarte w znaczeniu gotowości na przyjęcie różnych treści, różnych tożsamości. Miasto musi być również elastyczne, musi przystosowywać się do różnorakich potrzeb swoich mieszkańców - tych którzy w nim mieszkają i tych którzy migrują. Jest potrzeba basenu - budujemy basen, nie chcemy samochodów - zamykamy drogi i robimy ścieżki rowerowe, jest coraz więcej Wietnamczyków - pytamy ich jaka jest ich wizja miasta. I - co oczywiste - miasto nie lubi nacjonalistów, szowinistów, pozbawionych horyzontu fundamentalistów wszelkich typów, nie lubi ludzi zalęknionych, którzy nie znają i nie chcą poznać świata, a także takich, którzy mają jedną receptę na to, jak powinno być. Oni wszyscy chcą zmonopolizować wizję pewnej płynnej, żywej wspólnoty i stworzyć martwy homogenat. Krótko mówiąc, miasto jest wtedy interesujące kiedy jest wielorakie, kiedy ludzie wszystkich możliwych kolorów i kultur tworzą swoje własne wersje miasta. Miasto żyje, kiedy władze nie próbują kontrolować i represjonować kultury a ludzie mają pełne poczucie przynależności i poczucie dobrze pojętej władzy.

Kiedy jest inspirujące?

Jak wyżej, kiedy jest nieprzewidywalne i kiedy ludzie mają poczucie władzy.

Kiedy miasta można nie znosić?

No cóż, to jak zwykle zależy od ludzi. Ja mam wizję miasta idealnego, mam wizję utopijnego społeczenstwa, więc im dalej od tego, tym bardziej mnie boli. Myślę, że miasto można bardzo znielubić, kiedy mieszkający w nim ludzie nie mają umiejętności nawiązywania bezpośredniego kontaktu. Kiedy wcielają się w swoją społeczną fukcję, wrastają w rolę, zapominają, że są przede wszystkim 'wobec' innych - zwykłymi ludźmi. Idę do sklepu, galerii, instytucji i spotykam zachowania, które świadczą o lęku przed bezpośrednim, nieuprzedzonym, niezaprogramowanym kontaktem. Mnie to boli i zniechęca. Bo zanim jest się urzędnikiem, czy kuratorem, jest się takim sobie zwykłym, nieukształtowanym, niegotowym człowiekiem. Jeśli tą świeżość ludzie zatracają, to miasto można znienawidzić. Wiele też zależy od tego, jak przestrzeń miejska jest zaprojektowana. Czy prowadzi do zachowań kontrolowanych, pełnych lęku i samocenzury czy rozluźnia, rozśmiesza, zbliża ludzi albo prowokuje do rozmów. To jest niesłychanie ważne. Przestrzeń i zachowania można kształtować, 'rzeźbić'. Ludzie mogą zapominać o swoich twardych społecznych 'kostiumach', bo kontekst jaki im proponuje otoczenie taki kostium po prostu unieważnia.
Wymiar polityczny zostawiam na koniec bo jest najbardziej oczywisty - miasta można nie znosić kiedy jest zamknięte i objęte kontrolą władzy pojętej w sposób totalitarny. Dla mnie Warszawa po zamknięciu klubu Le Madame stała się innym miastem, oczywiście w wymiarze symbolicznym. Bo Le Madame było jak najbardziej Miejscem - żywą, otwartą na wszystko komórką miejskiego organizmu, gdzie koegzystowały zupełnie różne wizje społeczne i kulturowe.

Czego w polskich miastach pani brakuje?

myślę, że odpowiedź jest zawarta w odpowiedzi powyżej.

Co jest w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu czego nie ma w innych miastach na świecie? Z czego możemy być dumni?

Możemy być dumni z przestrzeni nieokreślonych, czegoś co jest opisywane jako non-site, nie-miejsce.Warszawa szczególnie jest pełna brzydkich jak noc, ale bardzo drogich mojemu sercu miejsc-nie-miejsc. Sa to obszary bez definicji, pomiędzy, zaniedbane, straszne. Są to przestrzenie, w których potencjalnie wszystko może się wydarzyć, w jakiś sposób na to gotowe. Kocham takie miejsca. One dają poczucie siły i możliwości. Jestem teraz w małym miasteczku na północy Szwecji i z wielkim wysiłkiem udało mi się parę takich nie-miejsc znaleźć. Ale to nie to samo...

Jak pani myśli, jaki efekt wywarło postawienie Palmy w Warszawie na sposób myślenia, zachowanie mieszkańców? Pamiętam przecież jak z początku narzekali, pukali się w czoła, a kiedy Palma miała zostać zlikwidowana nagle się okazało, że wszyscy Palmę kochają.

Palma jest znakiem, że nasza przestrzeń społeczna, jest już gotowa na przyjęcie bardzo różnych treści. Tak długo jak będzie stała, czyli pewnie jeszcze parę miesięcy, tak długo będzie pewnym energetycznym centrum w znaczeniu otwierania możliwości, pojemności na inność. Myślę, że ludzie czują to potencję, gotowość, marzenie, utopię, więc dlatego ją w końcu polubili. Dlatego też obecna formacja polityczna tak jej nie lubi. Bo palma jest dokładnie w poprzek ideologii PiS-u.

Myśli pani, że takie pomysły otwierają ludzi? Pomagają im na nowo spojrzeć na swoje miasto? Zaprzyjaźniają z miastem?

Myślę, że tak. Bo palma jest bardzo prostym przesłaniem, trochę rozbrajającym, pozwalającym się rozluźnić i 'przesunąć wobec innego' (parafrazując Kingę Dunin) w autobusie czy tramwaju czy innej wspólnej przestrzeni. Bo palma mówi, że tu jest miejsce na wszystkich i na wszystko, że Warszawa jest wielka i fajna :))

Czy sa jakieś pomysły na ożywienie miasta, które zwróciły pani uwagę (w Polsce i za granicą)?

Tak, tu w małym miasteczku na północy Szwecji jest zastosowane bardzo proste architektoniczne rozwiązanie, które sprawnie działa. Na środku centralnego placu, na przeciw ratusza zbudowana jest betonowa, podgrzewana (to ważne, bo tu zimno i śnieg pada!) platforma, do której prowadzi parę schodków. Na środku stoi prosta mównica - niewielki pulpit z uchwytem na mikrofon. Działa to doskonale, bo prowadzi do bezpośrednich, bardzo demokratycznych zachowań, które budują w ludziach poczucie, że mają wpływ na sytuację. Jeśli ktoś ma coś do powiedzenia, staje przy mównicy i mówi. Inni słuchają lub nie, ale forum jest otwarte. Są podejmowane decyzje. A całość nie wiadomo dlaczego nazywa się 'Monkey Mountain'.

Teraz jest pani w Szwecji. Czy Szwedzi na przykład mają inne podejście do przestrzeni miejskiej niż Polacy?

j.w.

Palma, Dotleniacz, czy to także sposób na ocieplenie miasta, uczynienie go bardziej przyjaznym, "miękkim"? [ciekawostka: wczoraj rozmawiałam z koleżanką, która biegała po Pl. Grzybowskim, który jest bardzo nieprzyjazny dla przechodniów, poplątany; była wykończona poszukiwaniem STOEnu sprytnie ukrytego; powiedziała, że w tamtym momencie marzyła o takim Dotleniaczu, przy którym można by na chwilę się zatrzymać i choć trochę odreagować złość na miasto].

Tak, jak najbardziej, palma i dotleniacz są też po to. Używa Pani słowa 'miękki' - jak miękka technologia, [software]. Tak te projekty powinny działać - to są systemy operacyjne na twardym gruncie miejskiej tkanki [hardware]. Mają sprawiać, że nagle możemy miasta używać, zmieniać je, kształtować.
Dotleniacz - projekt utopia... Proszę poprosić władze miasta, żeby przyjaźniej spojrzały na projekt, to może po dwóch latach walki wreszcie powstanie...

W jaki sposób wybierała pani miejsca na Palmę i Dotleniacz?

To miejsca wybierają projekty :) Palma - Aleje Jerozolimskie, historia ukryta w nazwie ulicy jak w kapsułce, trzeba było ją tylko z tej kapsułki uwolnić. A Dotleniacz - 'Księgarnia Patriotyczna' w której można dostać zawału z powodu ilości antysemickich i narodowych toksyn unoszących się w powietrzu i obok synagoga, i Teatr Żydowski. Toksyczna nijakość przestrzeni, toksyczne zachowania wycieczek młodych Izraelczyków pod obstawą. Patrzę na nich i chciałabym pójść z nimi na piwo, ale nie, oni są w innym wymiarze, w wymiarze wojny. Chciałam to wszystko dotlenić.