Michał Wybieralski rozmawia z Joanną Rajkowską

Michał Wybieralski: - Po co chce pani postawić minaret w Poznaniu? Joanna Rajkowska: Minaret ma w surrealny sposób zmienić fragment pejzażu miasta. Tak, żeby trzeba go było zobaczyć, zrozumieć i przyswoić na nowo. Stawiam go też po to, żebyśmy zaczęli rozmawiać o problemach, o których milczymy. O naszym współistnieniu z muzułmanami, islamie, o pozycji kobiet w tamtej kulturze i religii. Polska nie jest wyspą, te fundamentalne problemy nas dotyczą i będą dotyczyć coraz bardziej. Mówi się, że chcę tworzyć pomost ekumeniczny między religiami, nawoływać do tolerancji. To chybione interpretacje, nie mam takich intencji. Nie chcę stawiać ludzi naprzeciwko siebie i skłaniać ich do podania sobie rąk. Sami musimy się określić wobec minaretu i muzułmanów. Chcę jedynie poszerzyć wizualną i tym samym kulturową perspektywę Poznania. Od lat wołam o różnorodność w naszym białym, homogenicznym i katolickim społeczeństwie. Dodam też, że w Poznaniu jest spora muzułmańska społeczność, liczy około 1000 osób. - A jak pokłócimy się o minaret? To zależy, jak ta kłótnia będzie przebiegać. Bo są konflikty produktywne i twórcze. Ale jeśli minaret przyczyni się do takiego sporu, po którym ludzie zostaną podzieleni na zawsze, to będzie to klęska. Dziś trudno mi wyobrazić sobie wszystkie reakcje na mój projekt. - Czyli odpala pani bombę i czeka na wyniki eksplozji? W pewien sposób tak. Każdy z moich projektów jest odpaleniem bomby i przyglądaniem się skutkom eksplozji. Ale trzeba pamiętać, że są to eksplozje w rzeczywistości symbolicznej, więc w pewien sposób bezpieczne. To lustra możliwych wybuchów w świecie rzeczywistym. Możemy się w nich przejrzeć, zobaczyć nasze własne reakcje. - To może taki minaret na niby jest wentylem bezpieczeństwa przed prawdziwymi eksplozjami w relacjach z islamem? Wentyl spuszcza z ludzi niepotrzebne napięcie. Wtedy zaczynają się rozmawiać na innym poziomie emocji. Rozmowa o minarecie symbolicznym ma innym koloryt i nieco inny punkt odniesienia, niż rozmowa o prawdziwym minarecie. Więc działa tu trochę zasada wentyla bezpieczeństwa. Ale nie chciałabym, żeby rozmowa straciła ostrze realności. Bo jednak mówimy o sprawach ważnych. Kwestie religijne mają dla wielu ludzi fundamentalne znaczenie. Różnice kulturowe dotykają nas wszystkich często w bolesny sposób. -Choć projekt jeszcze nie powstał, to już żyje. Był szeroko komentowany w lokalnych mediach i w internecie. Ma już zagorzałych przeciwników. Na debatę o minarecie ktoś podrzucił ulotki z odezwą przeciw budowaniu w Polsce „koni trojańskich”, które umożliwią ekspansję islamu. Grupa The Krasnals nakręciła film, w którym szydzi z minaretu. I oskarża panią o patos i fałszywe szerzenie tolerancji. Z jednej strony to dobrze, że te wszystkie reakcje spowodowała jedynie symulacja projektu. Ruch myśli jest zawsze cenny, a ja wiem, czego się obawiać i za którymi intuicjami podążać. Szkoda, że spora ich część to czyste spekulacje wokół źle odczytanych intencji i niedoczytanych opisów. O Krasnalsach nie ma co mówić, są niestety intelektualnym zerem, więc pewnie dlatego pozostają anonimowi. Wykonują czysto marketingowe ruchy po to, żeby ktoś kupił ich obrazy posożytujące na cudzych projektach. - Minaret nie wyraża pani poglądów na temat islamu. To jakie są te poglądy? Pomieszanie poczucia bliskości i obcości. Jeździłam do Palestyny, do Turcji. Widziałam tam kobiety poruszające się tylko między kuchnią, a sypialnią. Zahukane, przerażone, nie potrafiące się w żaden sposób zdefiniować. To było dość przerażające. Ale wbrew pozorom wiele z tych kobiet było szczęśliwych. Pewnie dlatego, że nie znają żadnej innej rzeczywistości. Z drugiej strony miałam poczucie, że nasze kultury się przenikają, że są bardzo sobie bliskie. W palestyńskich domach jest to samo, co w domach na polskiej prowincji: te same beże i brązy, te same dywany, róże w szklanych kulach, to samo umiłowanie kiczu. I czuje się bliskość, ciepło, serdeczną bezpośredniość. Uwielbiałam chodzić w gościnę. Wielu mężczyzn w Palestynie mi pomagało, kiedy się gubiłam w podróży. Nosili mój plecak, podwozili swoim samochodem do innego miasta, zachowywali się jak ojcowie. Pozostały we mnie ambiwalentne uczucia, bo dobrze się czułam z tymi mężczyznami, ale żal mi było ich kobiet. We wszelkich relacjach musiałam budować twardą hierarchię, partnerstwo było wykluczone. I to było chyba najbardziej obce. Michał Wybieralski, Gazeta Wyborcza, 16.07.2009