Prezentacja Camping Jenin na SWPS

Poniższy tekst był częścią prezentacji Joanny Rajkowskiej przedstawionej w ramach seminarium Krzystofa Wodiczki Konflikt.Trauma.Sztuka.Nauka. Seminarium, prowadzone przez prof. Andrzeja Nowaka odbyło się w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, w Warszawie, w roku akademickim 2008/2009. Miasto Jenin znajduje się na północy Zachodniego Brzegu Jordanu, a tuż obok znajduje się założony w 1953 roku obóz dla uchodżców. Zarówno miasto jak i obóz są objęte jurysdykcją Autonomii Palestyńskiej, co nie jest powszechnym zjawiskiem na Zachodnim Brzegu, który podlega okupacyjnej kontroli Izraela w rożnym stopniu, zależnie od oznaczenia strefy: A, B i C. Zachodni Brzeg odseparowany jest od Izraela parometrowym betonowym murem, nieomalże znakiem apartheidu, a całe terytorium jest naznaczone siecią punktów kontrolnych, z których wiele należy do tzw. flying check-points, czyli zmieniających co chwilę swoją lokalizację. Terytorium to kurczy się w miarę budowy kolejnych osiedli żydowskich, które, finansowane przez izraelski rząd, kolonizują coraz to kolejne skrawki ziemi. Strategia jest zazwyczaj podobna - najpierw zjawia się wieżyczka strażnicza, ogrodzenie, drut kolczasty, pilnie strzeżona przez wojsko brama, następnie pierwszy karawan, potem osadnicy i osiedle się rozrasta. Dostęp do wody jest poddawany ścisłej kotroli, nierzadko najbliższe osady palestyńskie są od niej odcinane, bądź też studnie są zatruwane. Podobnie rzeczy się rzeczy mają z terenami do wypasu bydła, uprawami drzew oliwnych czy infrastrukturą komunikacyjną, które podlegają systemowi kontroli i segregacji. Jedną z typowych strategii jest niszczenie kultur lokalnych, rodzimych, takich jak kultura tzw. cave dwellers niedaleko Susyi pod Hebronem, których tryb życia i zwyczaje zostały opisane jeszcze w XIX wieku. Byli to ludzie tworzący siedziby w wydrążonych skałach, w większości pasterze, wypasający bydło na pobliskich wzgórzach. IDF (Israeli Defence Forces) wysadziła te siedziby w powietrze, namioty, w którym przyszło żyć tym rodzinom są regularnie niszczone przez osadników izraelskich, podobnie jak cysterny zbierające wodę deszczową. Dokumenty nakazujące opuszczenie owego obszaru, który prawnie należy do palestyńskich rodzin określają ich jako ‘intruzów"- polesh. Moja opowieść rozpoczyna się od wyrywkowego opisu praktyk Izraela na Zachodnim Brezgu nie bez przyczyny. Kontekst okupacji ustruktutryzował warsztaty jakie prowadziłam w obozie dla uchodżców w Jenin. Wszystkie ćwiczenia dotyczyły pamięci katastrofy pokolenia, które przeżyło izraelską inwazję na obóz w Jenin w 2002. Powrócę jeszcze na chwilę do opisu fenomenu palestynskich obozów dla uchodżców. Skąd się wzięły? W wyniku proklamacji państwa Izrael, 14 maja 1948 i przegranej przez państwa arabskie wojny 1948 roku około 750 tys. Palestyńczyków zostało pobawionych swoich domów, dóbr i środków do życia. Były to masowe wysiedlenia - bez odszkodowań i bez prawa do powrotu. Jeśli ludzie nie wyjeżdżali dobrowolnie, byli zastraszani. Dziś liczba palestyńskich uchodźców, wliczając w to potomstwo uchodźców z 1948 roku sięga prawie 5 milionów osób. Żyją w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu, w Jordanii, Libanie i Syrii. Są obywatelami najniższej kategorii. W jednym z obozów, na północnym krańcu Zachodniego Brzegu pracowałam. Obóz powstał w 1953 roku. W 2008 nie składał się już, rzecz jasna, z rozrzuconych chaotycznie namiotów, ludzie zdążyli się pobudować - bez planu i kontroli, bez wytyczania ulic i placów, bez żadnej urbanistycznej koncepcji. Obóz dla uchodżców pączkuje jak nowotwór. Nie ma tam podziału na przestrzeń prywatną i publiczną. Jest jedynie przestrzeń prywatna, o którą się dba i troszczy, przestrzeń publiczna jest niszczona, zaśmiecana, niemal wroga. Krótko mówiąc, przestrzeń wspólna nie istnieje. Powstanie teatru w tym kontekście, jako symbolicznej przestzreni wspólnej jest na granicy możliwości. Ale do tego zaraz powrócę. Podczas pierwszej i drugiej intifady (powstanie zbrojne) Jenin zostało ciężko doświadczone. W słynnej bitwie o Jenin, w kwietniu 2002 IDF zaanagażowało buldożery, wozy opancerzone, helicoptery Apacze, piechotę i komanda sił specjalnych. W masakrze, która nastąpiła, niemal każda palestyńska rodzina straciła swoich bliskich. Chłopcy z grupy, z którą pracowałam ową masakrę dobrze pamiętali, mieli wtedy około 10-12 lat. Okupacja to nie tylko krwawe starcia, to również wieloletnie więzienia, represje, zmuszanie do podpisywania dokumentów lojalności i postępujący rozkład rodzin, tej jedynej formy społecznej organizacji, jaka jeszcze w Palestynie funkcjonuje. Dzieci pamiętające dramatyczne wydarzenia cierpią bardzo często na “post traumatic stress disorder", uszkodzenia mózgu i jego biochemii manifestujące się np. w problemach z mówieniem, koordynacją ruchów, koncentracją, snem czy hiperaktywnością. Niektórzy pozostają na psychotropach do końca życia, jak Yassin z mojej grupy. Niektórzy nie są w stanie wyartykułować normalnie zdania, trzęsą im się ręce i nogi, trzęsie się praktycznie całe ciało (Rame). Niektórzy przedwcześnie dorastają, bo muszą zastąpić rodziców, którzy psychicznie nie są w stanie wrócić już do normalnego życia, był to przypadek Kamala. Edukacja dzieci w takich warunkach jest praktycznie niemożliwa. A także - ujmując to inaczej - jest pozbawiona w jakimś sensie celu. Skoro bezrobocie uniemożliwia znalezienie jakiejkolwiek pracy poza rolnictwem, skoro nie można się praktycznie przemieszczać i owej pracy czy kariery poszukiwać, to perspektywa edukacji staje się nieistotna. Dlatego w obozie panuje wszechogarniająca apatia i nuda. Nuda, inercja i rodząca się z tego przemoc to najbardziej dominujące cechy obozów dla uchodżców. I właśnie dlatego trzeba temu na wszelkie sposoby przeciwdziałać. Żeby zakończyć szkic kontekstu, wspomnę jeszcze o celebracji traumy i przemocy. Trauma drugiej intifady jest podstawą tożsamości ludzi mieszkających w obozie. Oto dom, który Izraelczycy wysadzili w powietrze, a to samochód, w którym zginęła cała palestyńska rodzina. Stoją tak od 2002 roku, zarówno dom jak i samochód są nietknięte. Są pomnikiem okrucieństwa IDF. A to z kolei cmentarz męczenników, czyli tych, którzy zginęli w walce z wojskiem izraelskim. Do dziś dnia są tam świeże kwiaty i stawiane są zdjęcia poległych. W albumach rodzinnych są zdjęcia małych dzieci, które zamiast pluszaków i lalek mają w rękach plastikowe M-16. Na każdym rogu ulicy, przed domami rodzin, które straciły bliskich, wszędzie są portrety męczenników. W nocy wygląda to niesamowicie, z podświetlonych kasetonów, zewsząd patrzą twarze młodych chłopaków, uzbrojonych po zęby. Wszyscy w obozie potrafią ich nazwać po imieniu. Każdy konflikt rozwiązuje się siłą. Lepszy to ten, który jest silniejszy, lepszy produkt, to produkt izraelski. Temu kultowi siły towarzyszy oczywiście widmo lęku. Chłopcy z mojej grupy bali się wyjechać 200 metrów za obóz, na wgórza, ponieważ wszędzie jest IDF, są snajperzy. Armia penetruje obóz w nocy, za dnia od czasu do czasu wjeżdżają hummery żeby kogoś aresztować. Jest to taktyka, nazywana przez IDF “odczuwaniem obecności" wojska. Chodzi o to, żeby nikt nie zapomniał, że trwa okupacja. Po godzinie 11 wieczorem lepiej nie poruszać się po obozie, w związku z tym zapada tam, z niczym nieporównywalna, martwa cisza, szczególnie dojmująca, ponieważ za dnia obóz jest dość halaśliwy. Jedyne twarze jakie można w nocy zobaczyć to twarze shahidow z podświetlanych kasetonów. I wreszcie teatr, który jest w poprzek temu wszystkiemu. Teatr w Jenin jest fenomenem, miejscem, momentem, w którym okazuje się, że można inaczej żyć, inaczej spędzać czas, inaczej rozumieć przeżywanie świata. Pierwszy teatr w obozie w Jenin założyła Arna Mer Khamis, Żydówka, która w młodości walczyła w Palmach, będącej zbrojnym ramieniem Hagany. Wyszła za mąż za Salibę Mer Khamis, palestyńskiego lidera komunistycznej partii Izraela. Po pierwszej intifadzie Arna, przerażona rezulatatmi izraelskich operacji zbrojnych, kiedy się okazało, że 47 % dzieci w Jenin padło ofiarą przemocy, założyła ośrodek pomocy dzieciom na północy Zachodniego Brzegu. Chciała pomóc szczególnie tym dzieciom, które przeszły przez izraelskie więzienie. Były to centra "Care and Learning" i służyły szeroko pojętej reedukacji. Arna, która mówiła płynnie po arabsku, przygotowała przewodnik dla kobiet, które miały kształcić swoje dzieci w domach i przyjeżdżała na weekendy z aktywistami z Izraela zaopatrzonymi w kredki, papier i farby. Uczyła dzieci wyrażać swoje problemy i lęki poprzez rysunek i malarstwo, wprost na ulicy. Zdobyła sobie tym zaufanie ludzi w obozie, którzy przekazali jej piętro w jednym z budynków na kontynuowanie działalności. Tam Arna założyła swój pierwszy teatr. Ośrodki przez nią prowadzone były oazami spokoju w chaosie powstałym po walkach. Arna Mer Khamis za swoją działalność dostała Alternatywną Pokojową Nagrodę Nobla, 50 tys. dolarów. Za te pieniądze wybudowała teatr, który nazywał się "Stone Theatre", "Kamienny Teatr", który podczas drugiej intifady został zburzony przez Izraelczyków. Niemal wszyscy młodociani aktorzy tego teatru zginęli, ci którzy pozostali przy życiu wysadzili się w atakach samobójczych w Izraelu. Kiedy można już było wjeżdżać na Zachodni Brzeg, wrócił tam syn Arny, która w międzyczasie umarła na raka, Juliano. Razem w aktywistami z Europy postanowił reaktywować teatr. Jednym z owych aktywistów był Jonatan Stanczak, syn żydowskich emigrantow z Polski, którzy wyjechali w ‘68 roku do Szwecji. Tam wlaśnie urodził się Jonatan, jedna z najjaśniejszych postaci w nowym teatrze, który został nazwany “Freedom Theatre" - Teatrem Wolności. Jonatan, który ma, jak się okazało głowę do interesów, sprzedał swoje mieszkanie w Sztokholmie, żeby zasilić finansowo teatr i zaczął obracać nieruchomościami w Szwecji, żeby zapewnić dopływ pieniędzy. Sam nigdy nie brał pensji z teatru. Freedom Theatre nie produkuje spektakli, jeśli już to bardzo rzadko. Jest on sam w sobie nieustającym spektaklem. Spełnia też wiele funkcji edukacyjnych, oprócz klas aktorskich, prowadzone są lekcje arabskiego, matematyki, angielskiego. Dzieci piszą własne scenarusze i same je odgrywają, więc jest możliwość samodzielnego zbudowania narracji. Ostatnio tetar zaopatrzyl się w kamery, więc powstają pierwsze filmy. Sielanka niestety nie jest pelna. W teatrze nie ma grup dziewcząt. Jedyna grupa, którą prowadził sam Juliano została rozwiązana w związku z protestami rodziców. Dziewczyny zaczynały się emancypować i zmieniać tryb życia, który w obozie wyznacza im miejsce pomiędzy kuchnią a sypialnią. Życie dziewcząt i kobiet jest poddane nie tylko represjom okupacji, ale też bezwzględnie ograniczane przez mężczyzn. Najbardziej widoczne jest to w sposobie ubierania się. Trzysta metrów dalej, w mieście Jenin, można sobie pozwolić na noszenie krótkiego rękawka. W obozie odsłonięta ręka powyżej łokcia to pornografia. Tak więc społeczna degradacja, która określa wszystkich mieszkańcow obozu jako pariasów (dziewczyna z obozu nie wyjdzie za mąż za chłopaka ze wsi, bo rodzina chłopca najprawdopodobniej się na to nie zgodzi), spycha kobiety z obozu jeszcze niżej w społecznej hierarchii. Juliano często wspominał, że rewolucja w Palestynie rozpocznie się od wyzwolenia kobiet. Tak więc w teatrze są grupy bardzo małych dziewczynek, nie ma natomiast ani grup dorastających dziewcząt, ani grup mieszanych. Na te ostatnie zdecydowanie nie zgodziliby się sami chłopcy. Moja grupa składała się wyłącznie z chłopców w wieku od 17 do 24 lat. Partnerem w prowadzeniu warsztatów był Nabeel Alraee, palestyński aktor z obozu Aroup pod Betlejem, którego rodzina została wysiedlona z Iraq al Manshah, które teraz nazywa się Kiryat Gat. Nabeel był starszy od reszty, bardzo zaangażowany w teatr i przejęty swoją rolą nauczyciela. Chłopcy kochali go jak ojca, którym czasami dla nich bywał. Bez niego, nie tylko w sensie czysto komunikacyjnym (nie mowię po arabsku) te warsztaty by się nie wydarzyły. Moja grupa nazywała się “Bad Boys" i składala sie z sześciu chłopców, których u zarania działalności teatru Juliano ściągnął z ulicy, gdzie kradli samochody i rozrabiali. Byli to - Kamal Auad, Yaseen Al Swety, Rame Al Auny, Ahmad Al Roch, Ahmad Tubassi i Qais Al Saady. Warsztaty miały dwa etapy, pierwszy niejako testowy, gdzie uczyliśmy się techniki, którą wymyśliłam, a także siebie nawazajem. Nie dokumentowałam tej pierwszej części. Kiedy okazało się, że relacja między mną a grupą działa i ćwiczenia nie są dla nich zbyt trudne - poprosiłam mojego przyjaciela, operatora Rafała Żurka, czyli Żwirka o przyjazd. Kupiłam bilety, odebrałam z lotniska Ben Gurion w Tel Avivie i zaczęliśmy pracować razem. Yaseen pojawił się na owej drugiej części warsztatów tylko raz, były to ćwiczenia związane ze snami. Poprosiłam całą grupę o pracę z marzeniami sennymi, nie tyle o odtworzenie snu co przekształcenie się w samego siebie ze snu. Yaseen był sobą z prześladującego go snu-koszmaru, ktory męczył go od wielu lat. Po warsztatach, w których po raz pierwszy odsłonił swoje słabości, i to w wielkim stylu, zniknął. Dopytywałam się o niego, ale wszyscy mówili, że może lepiej go zostawić, bo chłopak nie panuje nad emocjami, nad odruchami, nad niczym. Może to było dla niego zbyt bolesne. On i jego rodzina bardzo ucierpieli w 2002 roku. Jego ojcu dano 10 minut na opuszczenie domu przed wysadzeniem go w powietrze. W panice się pakował. Kiedy już wybiegł na ulicę, zdał sobie sprawę, że zapomniał o dziecku. Wrócił więc po dziesięcioletniego wówczas Yaseena, z którym biegł potem przez obóz pod wymierzonymi w niego karabinami. Jego ojciec nie podniósł się z nieszczęść po 2002 roku. Yassen stracił dwóch braci i został jedynym chłopcem w rodzinie, rodzice dawali mu więc wszystko. Miał samochód, pieniądze, czas i nie wiedział co ze sobą zrobić, nie potrafił też niczego od siebie wymagać. Życie każdego z Bad Boysów było skażone pamiecią o inwazji i toksyną, która po niej pozostała. Kamal, który po jednych z najbardziej żywiołowych zajęć, które oparte były jedynie na tańcu, rozpłakał się jak dziecko. Był jedynym żywicielem rodziny. Jego ojciec, bity po głowie przez żołnierzy izraelskich po 2002 r. nie wyszedł już z domu, zapadł na ciężką depresję, przestał pracować, przestał utrzymywać rodzinę, więc chłopiec wziął na siebie całą odpowiedzialność za los bliskich. Qais z kolei, miał straszne bóle w klatce piersiowej, być może przez koszmarną ilość papierosów, jakie wypalał; nie mógł w związku z tym wykonywać pewnych ćwiczeń oddechowych. Potrafił natomiast krzyczeć lepiej niż inni, aż mi ciarki chodziły po plecach. Mówię o krzyku dlatego, że część naszych warsztatów polegała na nauczeniu się umiejętności krzyku, wzywania, uruchamiania głosem ciała. Wiecznym problemem był Rame, który miał ogromne problemy z akceptacją własnego ciała, był otyły, ciężki, reagował na wszystko agresją albo ciężkawym dowcipem. Tuż za nim wybuchł pocisk, kiedy miał dziesięć lat. Chłopak przestał mówić na wiele lat, potem miał poważne problemy z artykulacją słów, były to typowe symptomy post-traumatic stress disorder. Było to coś więcej niż zwykłe jąkanie się. Rame trząsł się cały próbując wydać z siebie jakikolwiek dżwięk. Zawsze był w poprzek, zawsze wszystko wyśmiewał. Był to cały sytem obronny - obrony przed traumą, ale też pracą i zwykłym wysiłkiem. Ahmad Tubassi natomiast określał siebie jako człowieka szczęśliwego, albo chcącego być szczęśliwym za wszelką cenę. Podczas wielu warsztatów udawało mu się pokazać jak bardzo mu się to nie udaje. Pomysł na warsztaty w Jenin miał swoje źródło w warszawskim Dotleniaczu. Zauważyłam, że ludzie siedząc na placu Grzybowskim, przy stawie, w chmurze tlenu nie odczuwali przymusu rozmawiania, rozstrząsania historycznych kwestii czy przywoływania historii z czasów wojny. A przecież plac Grzybowskim nieodparcie kojarzony nam się z gettem, potwornością Holokaustu. Pytałam ich nawet, czy sama fizyczna obecność, oddychanie, tego rodzaju świadome oddychanie, które tam miało miejsce może być formą pamiętania. Niektórzy odpowiadali, że tak… Moje obserwacje ludzi siedzących ciasno, blisko siebie koło Dotleniacza były punktem wyjścia dla techniki warsztatów w Jenin, które najprościej sprawę ujmując polegały na wykluczeniu języka w procesie pracy z pamięcią, tak, by móc przełożyć słowa, frazy, zdania, historie na gesty i na pozycje ciała, na ruch i nieartykułowane dżwięki. Prosiłam Bad Boysów np. o to, żeby zamiast opowiadać o jakimś wydarzeniu potrafili znaleźć inne środki ekspresji, artykulacji, żeby np. umieli rozpędzić się i uderzyć sobą o ścianę, znależć ton głosu, gest palców - dłoni - rąk. Przez pierwsze dwa tygodnie uczyliśmy się, nawzajem, czy to w ogóle możliwe. To były proste ćwiczenia, prosiłam ich, żeby np. gestami rąk przedstawili własny poranek, to, co się przydarzyło im się rano, albo w jakim nastroju się zbudzili, jakie były pierwsze myśli po przebudzeniu. Potem podwyższałam stopień trudności - prosiłam ich żeby stworzyli postać swojej matki, żeby gestami pokazali ją samą i jej reakcje, albo też pozycją ciała pokazali jej energię. Za każdym razem kładłam nacisk na to, żeby niczego nie odgrywali, żeby próbowali stać się tą właśnie osobą czy nastrojem. Chłopcy czuli się ze sobą na tyle bezpiecznie, że potrafili sobie powiedzieć prawdę, skrytykować się nawzajem i byli niezwykle wyczuleni na fałsz. Umieli np. powiedzieć “słuchaj, udajesz, to jest bez sensu". Kładlam wielki nacisk na to, żeby próbowali ominąć sferę emocjonalną, żeby nie pracowali twarzą, ale to było, jak mi się zdaje, najtrudniejsze. Nie mam niestety zdjęć z tego stadium naszej pracy, po pierwsze byłam wtedy jeszcze sama i chciałam w pełni, bez dystansu jaki stwarza aparat być z Bad Boysami, więc nie robiłam zdjęć. Dlatego mam zdjęcia sprzed warsztatów lub robione wkrótce po nich. Chyba, że w pobliżu był akurat ktoś z aparatem… To jest pierwszy warsztat drugiego setu, który był prawdopodobnie najistotniejszy, który całe te warsztaty zdefiniował. Poprosiłam chłopców, żeby mi opowiedzieli ciałem co im się śni, żeby byli samymi sobą ze snów. Ahmad Tubassi pomalował twarz na biało i czarno, położył się, skulił na podłodze i próbował jednocześnie być sobą i tym kimś, kto mu nie pozwala wstać. Potem zaczął się policzkować. Bił się po twarzy, w sposób bardzo umiejętny i wykonywał rodzaj półkroków próbując iść do przodu. O Yaseenie już wspominałam - były to jego pierwsze i ostatnie warsztaty drugiej tury. Przez pierwsze dwa tygodnie miałam z nim straszne kłopoty, on po prostu zlewał wszystko, niby był, a tak naprawdę go nie było. Tym razem wreszcie ‘był'. Wziął czarną szminkę, pomalował sobie całą twarz szerokimi, niezdarnymi ruchami a potem odwrócił się tyłem do ściany i zaczął się miotać od krańca do krańca, wahadłowym ruchem, kulił się, przytulał do ściany, przesuwał po niej rękami ciężko dysząc. Właściwie ciężko opowiedziec co robił, wszystko to było czystą energią, wszystko bylo w gestach, w autentycznym, panicznym przerażeniu. Yaseen zamienił sie w szczute zwierzę. I byłoby to być może żałosne, gdyby nie to, że widać było, że nie panuje nad sobą. Zresztą być może najistotniejsze stało się potem. Stosowałam rygorystycznie zasadę, że po każdym wystąpieniu, każdej próbie uruchomienia ciała, odpoczywamy, rozmawiamy i próbujemy odgadnąć co kryło się za ruchami aktora, jakie były jego intencje. Werbalizujemy to, co miało za zadanie ominąć język. Na pełnym luzie. Bad Boysi powiedzieli Yaseenowi parę rzeczy, których pewnie nie mieli okazji powiedzieć mu wcześniej: “boisz się samego siebie, właściwie boisz się życia, nas się boisz." Jednocześnie próbowali go podtrzymać na duchu, klepali po plecach, uściskali. Ale Yaseen i tak spuścił głowę, potem wyszedł. Na szczęście nie wszystkie ćwiczenia były tak ciężkie. Były też dużo lżejsze momenty: na przykład Rame, wieczny rozrabiaka, podczas tych samych zajęć zrobił coś naprawdę śmiesznego. Wyszedł na środek pomalowany na czerwono i zaczął coś połykać, wciągać w siebie. To coś było długie i śliskie. Seksualne konotacje były oczywiste, więc chłopcy zaczęli szaleć, śmiać się. Potem zaczęło mu się strasznie odbijać. Opowiedział nam potem, że miał sen, że jest w lesie i połyka węże. To, że Bad Boysi malowali sobie twarze było ich własnym wyborem. Zostawiałam za każdym razem pewną ilość akcesoriów i prosiłam, żeby sami zdecydowali czy chcą użyć płótna, opasek, kredek, szminek czy czegoś innego. Szminki były doskonałe, były maską i informacją zarazem. Przed każdymi warsztatami była rogrzewka, którą prowadził Nabeel. Polegało to na rozluźnianiu mięśni: palców, nadgarstków, łokci, nóg, rąk, kręgosłupa, tułowia. Pewnego razu Nabeel zarządził warsztaty, które były oparte wyłącznie na odbiorze muzyki, na ruchu i tańcu. Nic nam nie wychodziło tego dnia, mogliśmy się tylko wspólnie i wobec siebie ruszać. Kiedy tak Bad Boysi w nieskoordynowany sposób ruszali się po scenie, wyciągnęłam kaptury, przywiezione z Polski, te same, których wcześniej użyłam przy warsztatach z Krytyką Polityczną. Nałożyłam im je na głowy, sobie też, więc spora część tańca odbyla się na ślepo. Kiedy już wszyscy się wyszaleli, a był to żywiołowy, pełen śmiechu i wygłupów taniec, usiedli i nagle zaczęli strasznie płakać. Pomyślałam, że jedyne, co można zrobić to posadzić ich w kręgu, plecami do środka, tak żebyśmy dotykali się plecami, bardzo mocno, całą powierzchnią. Siedzieliśmy tak długie kwadranse. Na tym zdjęciu widzicie wzgórze, na które postanowilam ich zabrać pewnego dnia. Byłam pewna, że będzie to jakaś forma ucieczki od psychologicznego piekła w obozie, od uczucia kompletnego zapuszkowania. Okazało się, że z tego wlaśnie wzgórza armia izraelska ostrzeliwała obóz, więc dostaliśmy się w sam środek złej mocy, w szpony zła. Pomyślałam, że skoro jesteśmy w takim miejscu, z którego padały strzały, to może byśmy “odwrócili, odczarowali" dźwięki, których źródłem było wzgórze, czyli dżwięki ostrzału. Zaproponowałam Bad Boysom, żebyśmy zawołali po imieniu tych, których zabrakło. To znaczy tych, którzy zostali zabici 6 lat temu albo takich, do których oni tęsknią, których nie ma tu fizycznie, których kochają. Ponieważ przedtem prowadziliśmy warsztaty, które polegały na wykształceniu umiejętności modulacji głosu i krzyku, więc to się bardzo udało. Wołaliśmy różnych wujków, bliskich, wołaliśmy nawet miasto Bejrut, bo tak jeden z nich zarządził. I jak krzyczęliśmy to usłyszałam jak te tony krzyków się przenikają, jaką tworzą niesamowitą orkiestrę, jak się ten wrzask przedziwnie moduluje. To było niesłychane przeżycie. Pamiętam, bolała mnie po tym głowa. Takich strategii “odwracania, wzywania" nie trzeba im było w ogóle tłumaczyć, wszystko rozumieli w lot, myślę zresztą, że wszystkie moje szamańskie zabiegi są rodem stamtąd. Po krzykach - skoro pole było oczyszczone, poprosilam ich, żeby pokazali, uruchomili w sobie człowieka, który się wysadza. Szachida. Postawiłam im pytanie - jakiego rodzaju jest to decyzja, na czym oparta, co czuje taki człowiek. Czy miałby przed sobą przyszłośc gdyby tego nie zrobił. Powiedziałam jasno, nie chodzi o to, żeby ich gloryfikować, chodzi o to, żeby móc o nich pomyśleć. Wszystko, co Bad Boysi wówczas zrobili oparte było na koncepcji porażki, na kompletnej rezygnacji, na braku wyboru. Na tym, że inaczej się nie dało, że ktoś nie potrafił czegoś innego zrobić, więc zrobił właśnie to. Kamal owinął się prześcieradłem i po prostu sygnalizował ciałem, że się nie zgadza, że nie może wejść w rzeczywistość, nie może jej zaakceptować, za życia był już trupem. Tu jest Rame, maluje sobie oczy, robi sobie czarbną maskę, trochę jak Zorro. Rame pokazał bardzo ciekawą rzecz. Najpierw przygotował sobie mały woreczek i włożył do tego woreczka wszystko, co miał: kredki, szmatki, jakieś tam zapalniczki, kawałki papieru, chusteczkę, wszystko, co miał w kieszeniach. Potem wziął kijek, ten woreczek na kijku zawiązał i zaczął łazić po okolicy z tym woreczkiem. Łaził, łaził, łaził, wreszcie podszedł do niedużej kupki kamieni i zaczął budować grobowiec, taki klasyczny prostokątny grobowiec, z prostych kamyków. Wyjął wszystko co miał z woreczka i włożył do grobowca. I zrobił coś w rodzaju skrzynki. Kamal, tuż po zakończonych warsztatach, wlazł na wysoką sosnę, która tam rosla i zaczął szaleć. To była jedna wielka eksplozja energii. Udawał kurę, małpę, nie wiem, po prostu jakieś zwierzę. Wrzeszczał. Czekaliśmy na taksówkę jakieś 20 minut i przez te 20 minut Kamal wrzeszczał. Lekcje, których sobie udzielaliśmy były wzajemne. Czasem uczyli mnie, co mogę z nimi robić, a czego nie. Tlumaczyli Nabeelowi, a Nabeel solennie wszystko tłumaczył. Nie było to łatwe. Pewne ćwiczenia, znakomite jednego razu, okazywały się porażką innego dnia. Wszystko opierało się na falowaniu energii, działało na zasadzie wibracji, intuicji, sygnałów. Musiałam wykształcić w sobie umiejętność czytania tych sygnałów. To są zdjęcia z warsztatu, podczas którego nastąpił kryzys. Wspomnę jednak najpierw co się wydarzyło parę dni wcześniej. Był to dzień, kiedy nie miałam zajęć z Bad Boysami i poszlam do miasta kupić sobie trochę warzyw. Jak wróciłam - wrzało. Okazało się, że do obozu wjechał hummer, wóz opancerzony, żeby zaaresztować jednego z członków Brygad Al-Aqsa, towarzysza Zakarii Zubeidi, jednego z wielkich przyjaciół i swego rodzaju ochroniarza teatru. Żeby sobie uświadomić co to oznacza dla dzieci i nastolatków z obozu, trzeba wiedzieć, że prawie żadne z nich nigdy nie widziało żywego Izraelczyka. Widzieli helikoptery, wozy opancerzone, czołgi. Może żołnierza, ale nie izraelskiego cywila. Wróg, okupant pozostaje dla nich niewidoczny, okupacja to swego rodzaju orwellowska totalność. Dlatego wóz opancerzony w obozie to nieprawdopodobna atrakcja - można dotknąć tej rzeczywistości, która determinuje życie mieszkających tam ludzi w sposób absolutny. Wszyscy chwytają za kamienie. Jeden z chłopców przyniósł zapalnik od izraelskiego granatu. Wszyscy opowiadali o hummerze. Poprosilam ich, żeby weszli ze mną do sali prób. I tam wymyślilam ćwiczenie, które opierało się na użyciu głosu - chodziło o to, żeby za pomocą głosu grupa Bad Boysów stała się czołgiem, czy też - hummerem.. Nakryli się jakąś matą, stworzyli taką bezkształtną ruchomą masę I zaczęli wydawać z siebie dżwięki hummera, ale też dżwięki czystej agresji. Agresja musi być skierowana przeciwko komuś, więc jako jedyny element obcy - stanęłam na przeciwko nich. Wypędzali mnie głosem. Poziom agresji jaki osiągnęli był niesamowity. Chcialam żeby tą agresję jakoś oswoili, przepuścili przez siebie, rozpoznali ciałem tak, żeby nie bać się jej, kiedy zostaną z nią skonfrontowani w realnym życiu. Owe kryzysowe warsztaty parę dni później miały być techniczną powtórką z ćwiczeń z głosem. Pomyślałam sobie, że może za pomocą dźwięku pokażą mi co się działo z obozem w 2002 r. Jakie dźwięki towarzyszyły nalotom, buldożerom, ostrzałom, demonstracjom i pogrzebom. Ale bycie agresorem to nie to samo co bycie ofiarą. Bad Boysi nie chcieli być ofiarami, więc zaczęli się wygłupiać, śmiać, wyśmiewać rannych, pogrzeby i walace się domy. Zaczęli budować dystans na tyle, na ile umieli, poprzez ironię. Ale to była jakaś fatalna ironia. Gdyby to jedynie ode mnie zależało, to puściłabym to na żywioł i dała się temu wypalić, ale Nabeel nie dał rady. Kazał wynieść ze sceny perkusję skleconą ze starych, plastikowych beczek i uciął warsztaty. Następnie uruchomił klasyczną psychodramę, która się okazała bardzo skuteczna. Zmusił Bad Boysów do pełnej koncentracji. Potem ich zintegrował, a potem pozwolił im na wybuch agresji. Były to jedyne warsztaty, w których chłopcy używali słów, języka - stanęli na brzegu sceny i wykrzyczeli cały swój żal, niechęć i rozgoryczenie. Powtarzali zawołania z ulicy, urywki rozmów, leciały soczyste przekleństwa. A wszystko to wobec zupełnie pustej sali. Powiedzieli wszystko, co chcieli powiedzieć. Że mają w dupie ten teatr, że nie mają nic lepszego w życiu do roboty, że generalnie chceliby innego życia. Teatr - tak, ale tylko z braku alternatywy. Podczas przerwy udało im się też powiedzieć bardzo ważną rzecz - że trauma inwazji jest tak żywa i tak teraźniejsza, że nie mogą jej powtarzać. Tkwimy w traumie - mówili, dlatego nie jesteśmy w stanie jej odgrywać na scenie. Zdałam sobie wtedy sprawę, że jeśli buduję narrację-trampolinę, która pozwala im wyskoczyć poza traumę, poza pamięć; narrację, która angażuje ich tu i teraz po jasnej stronie mocy, to warsztaty mają niezwykłą energię. Ale tylko wtedy. To są jedne z ostatnich zajęć. Pojechaliśmy na to samo wzgórze. Poprosiłam ich, żeby ulepili z plasteliny swoje lęki. Czyli to, czego najbardziej nie chcą, to czego najbardziej się boją. Rozłożyłam na ziemi zwój białego prześcieradła, rozłożyli się wygodnie. Trwało to wszystko dość długo. Lepili w kompletnej ciszy. A potem opowiedzieli mi o czym opowiadają dziwne formy z plasteliny: Tubassi przedstawił swoją,, ciernistą drogę do szczęścia - ulepił kurtynę, za którą, jak powiedział, kryje się przyszłość. To czego boi się najbardziej, to moment kiedy kurtyna się odsłoni i przyszłość stanie się widoczna. Qais ulepił zielony ogień, ogień piekła, nad którym było niewielkie przejście - kładka. Bał się, że stamtąd spadnie. Rame używając puszki po plastelinie zbudował cytadelę pełną glonów i węży. Reprezentowała przeszłość. A Kamal zrobił coś absolutnie wzruszającego - zbudował organiczną formę, która była jego własnym pomieszaniem i zagubieniem. Powiedział, że są momenty, kiedy wie co się w nim dzieje, wtedy są w nim “domy", ale są momenty, kiedy domy znikają, wtedy wszystko staje się chaosem. Pomieszał różne kolory plasteliny, także były nie do odróżnienia. Żółte kulki naokoło były początkiem strachu. Potem powiedziałam: "słuchajcie, zróbmy dziurę w ziemi i zakopmy wszystkie wasze lęki, trzeba się tego pozbyć, żeby nie wyszło na powierzchnię." Kopanie zamieniło się w dwugodzinną ceremonię, celebrowaną uroczystość. Nie wzięłam pod uwagę tego, że Bad Boysi wychowywali się w kulturze pogrzebów i manifestacji im towarzyszących. Ponieważ grunt na Bliskim Wschodzie jest kamienisty - trwało to bardzo długo. Mieliśmy kilof i parę łopat. Zupełnie dla mnie nieoczekiwanie Bad Boysi zaczęli śpiewać, o Palestynie, o ziemi, o arabskich złodziejach, no i oczywiście o walce z Izraelem. W ten sposób kopanie dołu nabrało energii odbudowy. Kojarzyło mi się to z pieśniami lat '50, z odbudowywaniem Warszawy. I w końcu wykopali nie tyle dziurę w ziemi, co dół wielkości skulonego człowieka. Położyli na dnie wszystkie swoje plastelinowe formy - lęki i zasypali je ziemią i kamieniami. Ku mojemu zdumieniu zbudowali na tym grób. Dla mnie końcem akcji był moment zasypywania, a dla nich był to w jakimś sensie początek. Najpierw bardzo starannie ułożyli kamienie w formie owalu, z jednym, wyższym niż pozostałe, u ‘szczytu'. Potem zebrali się wokół ze szpadlami, Tubassi ubrany w prześcieradło i zaopatrzony w kij, stał się natychmiast miestrzem ceremonii i zaczęli przemowy pośmiertne. Że była to trudna misja, ale dali radę, że to już koniec wszystkiego, co złe, że teraz będzie dobrze, że zaczynają nowe życie. Potem zaczęli tańczyć wokół tego grobu, pohukując i wydając różne dżwięki. Refrenem było : “Jedziemy do Japonii", na cześć podróży, o jakiej marzył Nabeel zakochany w jednej z japońskich aktorek cyrkowych. Nie mogłam się oprzeć, przyłączyłam się do tych szamańskich obrzędów. Potem na hasło dane przez Tubassiego, wszyscy z krzykiem uciekliśmy. A to są moje ostatnie warsztaty. Był to efekt paru rozmów, jakie z nimi przeprowadziłam wcześniej, na dachu domu, w którym mieszkałam. Zadawałam im te same pytania. Czym jest dla ciebie Izrael? Czy widziałeś kiedyś żywego Izraelczyka? O czym marzysz najbardziej? Porażające było to, że kiedy się pytałam Czym jest dla ciebie Izrael? prawie wszyscy odpowiadali: Niczym. Niczym. Nie ma Izraela. Ale kiedy się pytałam Gdzie jest Izrael? Mówili: Wszędzie. Pytałam Co to znaczy wszędzie? Tu, w Jenin jest Izrael, nawet tu. Kiedy się pytałam czy widzieli żywego Izraelczyka? Mówili, że nie. Kiedy pytałam o największe marzenie to się okazywało, że nigdy albo raz w życiu widzieli morze, i że bardzo chcieliby je zobaczyć, poleżeć na plaży. Na Zachodnim Brzegu nie ma rzek, jezior, nie ma dostępu do morza. Brak wody jest dojmujący. Morze jest dla nich znakiem wszystkiego, czego pragną. Czyli czegoś większego, potężniejszego od nich samych, czegoś co im daje oddech, przyjemność, czegoś co przynosi ulgę, czegoś, czego nie trzeba kontrolować i uprawiać - jak ziemi. Jest też marzeniem o wolności. Znalazłam w teatrze klip - nagranie fal morskich, źle skompresowany filmik, krótki, nagrany z ręki, z którego zrobiłam DVD. Film był trochę rozpikslowany, ale dżwięk był piękny: szum, rytm fal. Położyłam Bad Boysów na materacach i po serii ćwiczeń oddechowych kompletnie się zrelaksowali. Kiedy tak leżeli, włączyłam projektor. Najpierw zerkali na obraz, ale potem nawet już tylko słuchali. Na sam koniec przygotowałam niespodziankę. Puściłam im muzykę "Wiosna, wiosna, wiosna" Mariana Hemara. Coś z zupełnie innej kultury, zupełnie innego czasu. Nawet dla nas brzmi to egzotycznie, bo to jest muzyka sprzed naszej traumy, prawda? Sprzed wojny. Niektórzy z nich zasnęli. Nie mogłam ich dobudzić w żaden sposób. Więc po prostu wyszłam z sali. Opowiadali mi potem o swoich snach. Taki był koniec warsztatów. Zostałam dłużej w obozie, ale nie miałam już siły pracować w teatrze. Siedzialam więc w swoim pokoju, na zapleczu teatru albo chodziłam po obozie.Ten zrujnowany budynek, który widzicie po lewej stronie, to budynek starej tureckiej stacji kolejowej. Stracił pierwotny kształt, bo narosły wokół niego różnego kształtu dobudówki. Wielu ludzi zatrzymywało mnie mnie na placyku, jaki rozpościera się przed tym budynkiem. Mówili “Turkiye, Turkiye" Dowiedziałam się, że był to budynek starej, tureckiej stacji kolejowej. Jenin miało kiedyś kolej…. Najprawdopodobniej nie była to nigdy stacja pasażerska, a Brytyjczycy przerzucali tamtędy swoje wojska, ale mimo to… Dziś jest to nie do pomyślenia - ruszały stamtąd pociągi! Była więc jakaś możliwość poruszania się - wjazdu i wyjazdu. Ludzie pokazali mi również, że pod grubą warstwą asfaltu są szyny kolejowe. Przyszła mi do głowy myśl, żeby tą stację wskrzesić…. Wirtualnie, rzecz jasna. Poprzez dżwięk: stukot pędzącego pociągu, albo pociągu wjeżdżającego na stację, megafony ogłaszające przyjazd pociągu z Hajfy (stamtąd jest wielu mieszkańców obozu) czy Hadery, odjazd do Tulkarem, Ammanu czy Warszawy… Wystarczyłaby tablica z napisem: Obóz dla uchodżców Jenin albo Jenin obóz, po arabsku oczywiście. Gdyby jeszcze móc na jakiś czas położyć fragment szyn na asfalcie i przygotować makietę wagonu kolejowego, byłaby to gotowa scenografia, dla której dzieciaki z teatru mogłyby napisać scenariusz przedstawienia. Wyobrażałam sobie, że potem, przebrane za turystów, w okularach przeciwsłonecznych, z walizkami i plecakami wsiadałyby przepychając się do wagonu… Nie zrealizuję tego projektu, z wielu przyczyn, ale to temat na oddzielne seminarium. Dodam na koniec, że Camping Jenin to projekt, który został zrealizowany poza wszelkimi instytucjami, tak polskimi jak i izraelskimi. Kończę mój wykład zaznaczeniem tego faktu, bo sposób realizacji, a szczególnie finansowania projektów wydają mi się bardzo istotne. Ze względów politycznych Camping Jenin nie powstał w ramach roku polsko - izraelskiego.