Dziennik snów

2001, Galeria XX1, Warszawa

Marta Sobolska
Miałam sen, który trwał długo, chociaż czasu minęło niewiele. Byłam niedużym zwierzątkiem zakończonym okiem. Dużym wielkim okiem. Mieszkałam w kamiennej, szarej norce z korytarzem, w którym leżałam, i z którego, patrzyłam tym okiem. Wylot norki był przykryty matową, szklaną szybą i od czasu doczasu widziałem nagie stopy, które po niej szły. Tak upłynęło mi życie.

Darek Maciejewski
Śniło mi się, że całe miasto spało, tzn. ludzie, a ja z kolegami fruwaliśmy w powietrzu z latarkami, które miały przekaźniki, dzięki którym można było zaglądać do ludzkich umysłów, i tak też robiliśmy. Ale nie odgadywaliśmy ich snów, tylko namawialiśmy ich do pozytywnego myślenia. Takie tam timtirimtim

Franciszek J. Pasko
Sen z 4.IX nr 1 Z niewiadomych powodów biegałem po miastach Polski wraz z drugą osobą. Nie umiem dokładnie sprecyzować, z kim. Raz był to mój brat, innym razem kolega, a kiedy indziej ktoś obcy. Byłem chyba w Radomiu. Był zmierzch, a my z chorobliwym śmiechem na ustach biegaliśmy (wcale się nie męcząc) po ulicach i placach tego miasta. Przed budynkiem, który wyglądał jak szkoła podstawowa, było boisko, a na nim w krzaczorach grupa mężnych spożywała napoje wyskokowe w cenie 3,45 PLN za 0,75 l. Uświadomiliśmy sobie, że jest to boisko miejscowego klubu piłkarskiego i bojąc się ataku szalikowców, pobiegliśmy w inną stronę. Niestety chłopaki nas usłyszeli i zadali, zgoła niespodziewanie , pytanie: "Hej, wy! Jaki TEATR jest najlepszy w Polsce?" No, tegośmy się nie spodziewali. Ale będąc przytomnymi na umyśle odpowiedzieliśmy: "Rzecz jasna, że z Waszego miasta!". No i stało się. Banda zaczęła, również z histerycznym śmiechem, biec za nami. Nie wiem czy po to aby nam wlać, czy aby pogratulować. Uciekaliśmy jednak twardo, skacząc jak opętani. Wbiegliśmy do jakiegoś budynku, a oni za nami. My na schody, oni też. Wtedy zrobiliśmy coś zupełnie głupiego: uciekając wbiegliśmy do pokoju 2x2 metry. Wydawało się, że nie ma już ucieczki, gdy chłopaki wbiegli za nami. Obiegliśmy pokój naokoło i wybiegliśmy wejściem.
Sen z 4.IX nr 2 Ja wobec świata jestem nieproporcjonalnie wielki, albo to świat jest nieproporcjonalnie mały. W każdym razie żyję sobie w tym świecie, a potem spadam w wielką przepaść, która wygląda jak z kreskówki.
Sen z 5.IX nr 1 To sen z dzisiejszej nocy, ale chcę go opisać. Piłkarska reprezentacja Polski, z panem Engelem na czele, brała udział w reklamie. Niby nic, ale oni wszyscy reklamowali na plaży ...piasek. Tak, tak, piasek, a Emanuel Olisadebe przechadzał się po nim w wyjściowych butach, mówiąc po polsku.
Sen z 5.IX nr 2 Pędzący ludzie. Wszędzie, z prawa na lewo i odwrotnie. Naprawdę mało kto ma czas zatrzymać się i poświęcić sztuce choć 5 minut. Każdy gdzieś się śpieszy lub za czymś gna - za forsą przypuszczam. Nawet koleś wciskający ludziom pastę do zębów - 3 tubki w cenie dwóch, moknie na gęstym deszczu, aby tylko zarobić parę groszy. A ja? A ja wygodnie leżę i ubolewam, że to wszystko to nie sen, tylko smutna rzeczywistość. Teraz ten koleś patrzy na mnie i próbuje mi opchnąć "Denti Med.". Biedak nie zorientował się , że między nami jest wielka szyba, i że ja po mojej stronie jestem spokojny i szczęśliwy, a on naiwny.
Sen z 6.IX nr 1 Śpię, jestem w białej sali wypełnionej poduszkami, materacami i ludźmi. Budzę się, jestem totalnie zaspany. Widzę tylko jak przez mgłę, spacerującą obok Joannę i stojącą na ulicy, bardzo jasno oświetloną, skąpo ubraną dziewczynę. Zmierza w moim kierunku kołysząc biodrami, jak nikt przedtem. Myślę sobie: nie, ona przecież nie przejdzie przez szybę, chyba, że ja nadal śnię. I stało się. Ona przeszła przez szybę, nie wyrządzając przy tym sobie żadnej krzywdy. Znów pomyślałem, że ona nie idzie do mnie, ale pewnie do jakiejś koleżanki. Tym razem miałem rację. Minęła mnie jak plakat wyborczy i położyła się obok przyjaciółki. A ja runąłem na materac całkowicie bezsilny. Chwilę potem się obudziłem. To był sen o śnie.
Sen z 6.IX nr 2 Spaceruję sam po szczytach górskich. Góry są intensywnie czerwone i elastyczne, tak jakby były galaretką. Skaczę po tej żelatynowej, czerwonej masie, gdy nagle powstaje w niej dziura, do której wpadam. Pod ściętą warstwą, jest płynna, czerwona ciecz o smaku wiśni. Zjadam więc ją, aby wydostać się z tej pułapki. Jem i jem, i staję się coraz grubszy. Kończę i okazuje się, że jestem pękaty jak balon i uwiązany sznurkiem do rączki jakieś dziewczynki. Nagle pękam i oblewam wszystkich dookoła słodką wiśniową galaretką.
Sen z 7.IX nr 1 Byłem gladiatorem walczącym w starożytnym Rzymie. Właśnie stoczyłem kilka walk z Trakami, Maurami i Grekami, wszystkie zwycięskie. Gdy miałem kończyć swój występ, na arenę został wpuszczony byk, który natarł na mnie z ogromną prędkością. Chwyciłem go za łeb, aby go powalić i zobaczyłem, że do jego grzbietu przywiązana jest taca z pierogami. Wcale mnie to nie zdziwiło. Zastanowił mnie natomiast fakt, że na widowni nie siedzieli już ludzie, ale żaby. Całe Koloseum wypełnione było żabami. Gdy z powrotem chciałem walczyć z bykiem, okazało się, że zmienił się w kelnera trzymającego tacę w ręku. Poczęstował mnie pierogami. Chciałem je zjeść, ale gdy przekroiłem jednego, ze środka wyleciały muchy, podobnie jak z reszty pierogów. Żaby z widowni skoczyły na owady i cała arena przykryta została zielonym kożuchem z żab. Gdy płazy powoli zaczęły znikać ze środka Koloseum, na piachu zostały tylko dwie rzeczy: szkielet byka i ociekająca krwią moja lewa stopa.
Sen z 8.IX nr 1 Znowu śniło mi się, że śpię w tej sali. Poczułem nagle, że ktoś kładzie się obok mnie, a potem na mnie. To był mój brat, który przyszedł poprzeszkadzać w projekcie Joanny. Ponieważ wszyscy spali, chciałem po cichu wyperswadować mu to, ale on był cholernie upierdliwy. Ja przechodzę na inne części materaca, on za mną, i tak przez cały czas. W końcu zacząłem mu wykręcać nogi, ale on trenował kulturystykę i sprawiał mi olbrzymie trudności. Stwierdziłem, że jak on zostaje, to ja wychodzę, bo nie chcę przeszkadzać i prawie z płaczem wyszedłem z galerii. Gdy się obudziłem, byłem totalnie zmęczony, a nogi miałem ciężkie, jakbym biegł w potrójnym maratonie.
Sen z 8.IX nr 2 Siedzę w kabinie jakiegoś pojazdu i kieruję nim. To jest walec. A ja biorę udział w rajdzie na torze wyścigowym. Pojazdów jest około 20. Każdy jedzie z zawrotną prędkością, jakby nasze pojazdy nie posiadały swej rzeczywistej masy. Ścigamy się. Walce ulegają kolizjom, mniej lub bardziej groźnym. A ludzie z widowni rzucają w nas papierowymi kulkami. O dziwo, kulki rysują lakier na naszych pojazdach. W końcu meta. Przyjeżdżam trzeci, lub czwarty, ale to ja jestem w centrum zainteresowania dziennikarzy. Udzielam wywiadów, błyskają flesze. Gdy się obudziłem, jakiś metr przede mną leżał aparat fotograficzny z lufą obiektywu wycelowaną w mój nos.

Janusz Ratecki
Było późne popołudnie, park Poniatowskiego w Łodzi. Siedziałem z Magdą na zwyczajnej ławce , na jednej z tych alejek, w których można schować się przed całym zgiełkiem świata. Przed nami, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca mieniło się małe jeziorko nami była ściana zieleni, która sprawiała wrażenie, ze jest w stanie oddzielić nas od wszystkich złych rzeczy, które nas czasami spotykają. Długo rozmawialiśmy i cieszyliśmy się sobą. Czasami przechodził ktoś z psem czy staruszkowie z wnuczkami, śpieszący się do domu na kolacje. Ale zimny północny wiatr był przebiegły. Zerwał się jakby niewiadoma skąd, liście zaczęły tańczyć, a na tafli jeziora powstały delikatne zmarszczki. Magda spojrzała ukradkiem w tył, jakby chciała przejrzeć, co kryje się za nami. Z tylu podbiegło do nas dwóch mężczyzn - nie zdążyliśmy zobaczyć ich twarzy. Jeden chwycił mnie za szyje i zaczął dusić mogłem wykonać żadnego ruchu, do głowy przystawił mi lufę pistoletu. Drugi zarzucił Magdzie na szyje stalowa linkę i zacisnął. Magda szarpała się z całych sil, a ja nie mogłem wyrwać się z krępującego ruchy uścisku. Po minucie, która była cala wiecznością głowa Magdy bezwładnie opadła jej na kolana, została jej ostatnia minuta życia. Ale (jak powinno być przed śmiercią) nie widziała najpiękniejszych chwil swojego życia, nie przypomniała sobie chwil narodzin, nie zobaczyła pierwszego uśmiechu na twarzy pierwszy raz widzianej w życiu matki. Z głowa ciężko spoczywająca na kolanach, z nienaturalnie szeroko otwartymi oczami i łzami spływającymi ciężko po policzkach patrzyła. Widziała jak jej ukochanemu kula rozrywa czaszkę, a twarz zmienia się w krwawą, bezkształtną miazgę.

Kasia Grodzicka
Jak zwykle puzzle od kompletów i tylko przypadkiem dają się łączyć. Jak zwykle mnóstwo zapachów. Dwie moje znajome. Kupowałam im naleśniki w piwnicy jakiegoś sklepu warzywnego, pachnącego ogórkami kiszonymi i stęchlizną. Do naleśników dostałam wodę za darmo, jak stary bywalec lokalu. Zaniosłam je na górę, do sali jadalnej, całej w boazerii, błyszczącej i cuchnącej lakierem i przypalonym mlekiem. Przy stołach pokrytych ceratami siedzieli moi znajomi zajęci rozmową. Nie poznawali mnie. Nie było dla mnie miejsca. Usiadłam sama. Wsłuchiwałam się w rozmowy i nawet zaśmiałam się z jakiegoś żartu. Wtedy wszyscy jednocześnie, teatralnym, wystudiowanym, synchronicznym gestem odwrócili się w moją stronę. Patrzyli z wyrzutem i pogardą. Jakbym była gorsza. Kolejne puzzle. W szybę stuka moja mama krzycząc, że po pracy przyjedzie po mnie i zawiezie mnie do domu. Stuka głośniej, bo nie wie czy ją słyszę. Krzyczy jeszcze głośniej, wali pięściami w szybę. Nagle znajduję się po drugiej stronie okna i widzę siebie jakby z góry wśród wielu takich samych jak ja, identycznych dziewczyn i tłumu identycznych matek. Wszystkie krzyczą do swoich dzieci. Leżę ja i on. Leży na brzuchu, a jego t-shirt ma suwak na plecach. Rozsuwam go powoli. Na ciele ma namalowaną wierną kopię 'Słoneczników' van Gogha. Nie dziwi mnie to. Rozmazuję palcem słoneczniki. Stają się lżejsze. Smugi nadają im światła i już nie widać, jakim bolesnym obrazem były na początku. Teraz wyglądają na niedojrzałe. Nie ma w nich grama starości.

Kasia Podlewska
Może rzeczywiście wszyscy śniliśmy jeden wspólny sen?

Krzysztof
Byłem muchą i latałem bezustannie, aż zalatałem się na śmierć. Później byłem w muszym niebie i się obudziłem a potem zasnąłem. Leciałem nocą między gwiazdami. Odbijały się ode mnie jak piłki. Skądś dobiegała głośna muzyka, więc wzbiłem się jeszcze wyżej, aż odbiłem się od sufitu. Spadałem bardzo długo, a muzyka cichła. Usłyszałem za to szum jadących samochodów. W środę o godzinie 14:00 przez okno poznałem fajną dziewczynę.

Robert Turek
Nabieranie Mocy Jestem u znajomej w pokoju. Po mojej prawej stronie jest okno, a naprzeciw łóżko. Na łóżku, na tylnych łapach stoi biały kot. Jest podobny do wiewiórki i susła. Zaczyna wschodzić słońce, wychodzi zza chmur i gdy ukazuje się całe jako pomarańczowa kula, kot nagle zaczyna wykonywać dziwne i szybkie ruchy przednimi łapami wokół głowy, tak jakby mył się. Naprawdę nabierał mocy, którą czerpał ze wschodzącego słońca. Pojawiły się jeszcze dwa zwierzątka - jastrząb i wróbel. Ten pierwszy nie mógł rozwinąć skrzydeł, ponieważ nie było miejsca. Jastrząb i kot rzucili się na biednego wróbelka i połknęli go po kolei albo razem. Śmierć na zdjęciu Na stole stoi czarno-białe zdjęcie. Są na nim dwie osoby. Jedna z nich to mężczyzna, który jest bardzo zły. Druga osoba to niewinne dziecko. Podnoszę zdjęcie i przypatruję się. Wiem, że może stać się coś strasznego, kładę je z powrotem. Kiedy podnoszę je jeszcze raz, mężczyzna zabija dziecko, dziecko ma jakąś straszną twarz, natychmiast rzucam zdjęcie. Kiedy podnoszę je po raz trzeci dziecku opadła już głowa. Jestem smutny. Mężczyzna pochodził z USA. Wsiadł do statku kosmicznego i uciekł w kosmos, nikt nie zdążył go zatrzymać, mimo sprawdzania trajektorii jego lotu.

Łukasz Kowalski
Jestem szarą prostokątną skrzynką. Coś się zepsuło i muszę zostać naprawiony. Ktoś po oględzinach mówi, że sny się nie zapisują, bo coś tam. Obudziłem się. Za oknem chyba szumi morze. Przepływają duże statki, buczą. Uświadamiam sobie, że to przejeżdżające tramwaje. Trochę później znowu zasypiam. Coś się dzieje, ale budzę się chwilę za późno. Sen, który pozostał jest nieuchwytny. Wiem, że był długi i poukładany, lecz nie mogę się o niego zahaczyć. Odchodzi. Zasypiam. Zbieram kamyki na plaży. Muszę na je poopisywać - który gdzie leżał. Po przewiezieniu ułożą je na odpowiednich miejscach. Każdy dostaje etykietkę. Kaligrafuję. Znam ten obrazek. Widziałem go tysiąc razy. Jestem we Wrocławiu. Łukasz oprowadza mnie po mieście; to jest rynek, to ostrów, to biblioteka, a te okna - tam mieszka profesor Miodek. Ł. wyskakuje dziwnym wibrującym "Miodek, jak się pisze chuj?" Przez ścianę wyjeżdża fotel a na nim profesor. Siedząc robi nam wykład o wulgaryzmach. Odmienia przez osoby, czasy, deklinuje.

Mała Małgosia
Przyśniła mi się Joanna. Widziałam ją w szpitalnej sali. Lekarze robili jej badanie tomografem. Leżała przerażona na kozetce przykryta prześcieradłem. Powoli wjeżdżała do środka maszyny. Nagle znalazłam się w archiwum. Miałam w dłoni szarą kopertę podpisaną jej nazwiskiem. W środku: DIAGNOZA - TOTALNE NIEPRZYSTOSOWANIE. ZALECENIE - SKAZAĆ NA SAMOTOŚĆ. Wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam, że umieszczają ją w plastikowej bańce.

Marek Fedorowicz
Jestem na polu. Jest ze mną kilka osób. Pole jest nieduże: znajduje się w środku lasu. Najprawdopodobniej musimy coś z pola wykopać. Jest ciepło, świeci słońce. Spoglądam w niebo i widzę przelatujące odrzutowce. Po chwili nadlatuje kolejny, lecz co widzę - ogromna kula ognia wyrzucona z samolotu rozszerza się w pionie, dotyka ziemi: tworzy ogniowy parawan. Wielka ściana ognia rozciągająca się na kilka kilometrów. Krople z kuli spadają na ziemię i rosną w ognistą ścianę. Pierwszy przeleciał daleko. Gdy ujrzałem następny, który tym razem leciał w moim kierunku, zacząłem uciekać. Krople spadały mi prawie pod nogi i rosły w ścianę. Nadleciał następny. I stało się to samo. Wszyscy rozdzieleni zostaliśmy ogniem. Biegnę polną drogą, wokoło wszystko płonie.

Marta Detyn
Byłam na jakiejś wycieczce - obozie czy czymś takim, w górach trochę przypominających Bieszczady, a trochę Alpy. Należałam do pecjalnej, 10-osobowej grupy, która całą trasę musiała przejść pieszo - inni byli podwożeni autokarami. Wszystko było bardzo tajemnicze i nasza grupa miała chyba do wykonania tajne zadanie. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nic o tym nie mówił. W tej grupie byli bardzo różni ludzie, raczej młodzi, chyba moi znajomi, ale z nikim szczególnie nie rozmawiałam. Mieliśmy też trochę starszego przewodnika, który przypominał mi mojego nauczyciela z liceum. Przed rozpoczęciem trasy musieliśmy mu przyrzec, że będziemy mu we wszystkim bezgranicznie ufali. Trasa była różna - czasami jakieś zielone wzgórki, czasami mroczne, zimne jaskinie, rwące rzeki, strumyki, skały i w ogóle akurat to nie było ciekawe. Bardziej mi się podobały noclegi. Na przykład drugi postój . Mała osada, okrągły placyk, naokoło chatki - w nich spaliśmy. Po jednej stronie 3 "stragany", albo raczej więcej. Wszystkie wyglądały jak łóżka z dachami. Trochę przypominały hinduskie stosy do spalania zwłok, trochę takie świątki noszone w procesjach na Boże Ciało. Wszystkie były bardzo bogato ozdobione i kolorowe, raczej wyglądało to dość tandetnie. Ich obraz pamiętam bardzo dokładnie, ze wszystkimi szczegółami - mogłabym to nawet namalować. Na pierwszym "straganie" leżały zabalsamowane, żółto-pomarańczowe zwłoki obłożone kwiatami. Stałam tuż obok nich, więc nie widziałam ich dokładnie. Patrzyłam na te dalsze - na dwóch kolejnych leżały plastikowe figury ukrzyżowanego Chrystusa - takie zupełnie typowe, tylko, że obie miały uniesioną lewą rękę i nie miały krzyży. Były obłożone kwiatami - takimi plastikowymi i różnymi świecidełkami. Na czwartym straganie leżało dziecko ( tak z 10 -12 lat), nagie, ale nie wiem czy chłopiec, czy dziewczynka, było ciężko chore i jakaś starsza kobieta myła mu plecy. Dalej było jeszcze kilka "straganów", ale nie widziałam ich dokładnie. Stałam bardzo długo i wpatrywałam się w ten kolorowy. Po pewnym czasie ta kobieta odwróciła się i powiedziała, że muszę już iść, bo takim patrzeniem profanuję ciała zmarłych, i że należy im się szacunek.

Marta Siemaszko
Ciekawe o czym śnią moje psy? Bo maja fajny wyraz twarzy jak śpią. Byłam małym dzieckiem, może sześcioletnim i siedziałam sobie pod wielkim, wspaniałym, rozłożystym drzewem. Była piękna pogoda, cudowne niebieskie niebo, na nim leniwie płynące maleńkie białe obłoczki. Siedziałam na miękkiej trawie oparta plecami o drzewo i właściwie nic nie robiłam, a czas płynął i płynął i płynął i mijał, a ja siedziałam, siedziałam i siedziałam. Pamiętam, że byłam bardzo szczęśliwa i spokojna. Jakby nic złego już nigdy nie mogło mnie spotkać.

M.G.
Chciałabym się do kogoś przytulić. Chyba jestem spragniona czułych słówek. Czy ten chłopak obok musi spać z gołą klatą? Teraz obserwuje mnie całe stado. Barany. Ciekawe, kto tu ma problem, my czy oni. Oni myślą, że to my mamy problem. Co oni ode mnie chcą? Oni mnie nie widzą. To ja teraz podglądam. Gdy obserwuję ludzi, zwłaszcza tych za szybą, czasem nie mogę się powstrzymać. Na widok człowieka od reklamy pasty do zębów rzuciłam się do szyby i polizałam ją. Pokazał mi język, ale strasznie się speszył. Lubię swoje obecne położenie. Chociaż każda sekunda jest inna - każdej jest mi dobrze. Mam potworną ochotę poszarpać się, powywracać, poszturchać, jak małe lewki. Rzucić się na tych śpiących leni i zrobić wojnę na poduszki. Problem w tym, że ktoś musi ją rozpętać, rzucić pierwszy. Nie, nie dam rady. Oni naprawdę przyszli tu odpocząć. To ja jestem małym lewkiem. Miałam jakieś piękne sny. Oczywiście o mężczyźnie. Ale wytrącił mnie z nich jakiś debil zza szyby, który krzyknął: Pobudka!!!

Rafał
Nie poczułem nawet kiedy znalazłem się w doku portowym. Było ciepło, ale pochmurno. Wiała lekka bryza. Wszędzie krzątali się ludzie, których twarzy nie widziałem, nie byłem w stanie stwierdzić, czy to kobiety czy mężczyźni. Stanowili dla mnie jednolitą, nierozpoznawalna masę. Obracałem się w miejscu, do momentu kiedy nie zaczęły atakować mnie muchy. Wywołały u mnie odruch uniku. Skoczyłem do wody i zacząłem pogrążać się w mętnej, lepkiej toni portowej "smródki".